Miałam sen.
Spotykam Kamila. Zaskoczona zadaje sobie pytanie, jak to możliwe, że on jednak żyje. Z wielkim uśmiechem na twarzy pyta: „Serio się nabrałaś? Przecież to część projektu wielkiego artystycznego”. Mogę być szczęśliwa, że znalazł odbiorców na swoje wizje.
Przygotowania do pierwszego pokazu. Umówiliśmy się na kawę w kilka osób. Nie pamiętam jaka była myśl przewodnia, która wówczas mi towarzyszyła, ani jaki był mój cel. Wiedziałam, że drzemie we mnie chęć wyrażenia emocji, nie tylko mnie. Zaprosiłam Kamila (widzisz go na zdjęciu), dwóch Michałów fotografów i prawdopodobnie Natalię, również fotografkę. Ludzie, którzy twórczo mieli coś do powiedzenia. Nie kujonów z obsługi aparatu czy stylu focenia. Ludzi z pomysłami, z duszą, improwizatorów, wizjonerów, samouków.
Kamil siedzi po mojej prawej, z zaciekawieniem czeka na przedstawienie wizji. Myśli, którą chcę przekazać obecnym na pokazie. Pierwotnie kolekcja miała nosić nazwę OFF Fashion. Kiedy odpadła litera ze ściany w lokalu, gdzie omawialiśmy ostateczną formę pokazu, uznaliśmy to za znak. Nazwa FFO Fashion została oficjalnie przyjęta.
Mamy wokół siebie ludzi, którzy nas inspirują, z którymi się utożsamiamy. Jak oni umierają, to tak jakby umarło Twoje odbicie. Przeraża co? Śmierć Kamila była bardzo niespodziewana. Wstrząsnęła mną z prostego powodu. Byłam wściekła, że nie zdążył zrealizować swoich wizji. Jednocześnie pojawił się lęk o moje jutro. Co jeśli ja nie zdążę tego wszystkiego zrealizować…
31 sierpnia 2019 to był pozytywny dzień. Słoneczny. Byłam właśnie w Galerii Bałtyckiej pomagając koledze dobrać odpowiednie oprawki #pimpmyman. Dzwoni do mnie Iwona, przyjaciółka Kamila. Ciekawe…Odebrałam i zamarłam… Poczułam się nieobecna. Łzy same ciekły. Jak to możliwe, że już go nie spotkam?! Taki młody i zdolny. Przestraszyłam się i byłam wściekła. To tak, jakbym ja umarła i była oburzona, że ktoś zamknął przede mną drzwi, kiedy ja nadal mówię. Najwidoczniej słuchacze za tymi drzwiami nie byli dla niego odpowiednimi odbiorcami. Tylko taka myśl mnie pociesza. Tak naprawdę jego śmierć rozpoczęła dziwną lawinę wydarzeń. Lawinę myśli i refleksji. Niedługo potem mnie czekało spotkanie z nią- śmiercią. Miałam „czas” na przygotowanie się do tej walki.
Kilka dni później napisałam do niego list. Był wrzesień. Siedziałam właśnie w samolocie by ruszyć na koniec świata. Pomogło mi to. Mam nadzieję, że jemu też.
To niesamowite, że akurat w tamtym czasie rozważałam nad swoimi początkami w kierunku rozwoju jako projektanta odzieży. Wspominałam ten pokaz. Nie był komercyjny. Był prawdziwy. Budynek domu handlowego, gdzie jako dziecko patrzyłam na ogromny dział tkanin i firan. Centrum miasta. Miejsce z historią. Opuszczone od wielu lat, autentycznie zniszczone. Tam my, kilka duszyczek, związanych w jednym projekcie.
Muzyka była ciężka. Elektroniczna. Modelki o nieobecnym spojrzeniu. Ciuszki- wszystkie, które powstały na tamten czas. Tak naprawdę nie chodziło o nie, tylko podkreślały atmosferę. Były wypadkową pomiędzy ekspresją formy, podkreślającej kobiece ciało a eksperymentalnymi materiałami. Chciałam ujarzmić je na nowo.
Piękny czas. Czysty od zmartwień dnia codziennego. Masa ludzi była zaangażowana w to wydarzenie- bo chciała.